Umrzeć to nic złego
Śmierć nie ma względu na godzinę, dziś dostałem wezwanie
wcześnie rano. Włożyłem swój garnitur i pojechałem do domu pogrzebowego. Kiedy
odpalałem karawan było parę minut przed piątą rano, moim celem było hospicjum
dla weteranów. Nie dalej niż po pół godziny byłem przed drzwiami jednostki
medycznej naciskając dzwonek do drzwi.
Zaalarmowany personel wpuścił mnie do środka i wskazał salę
do której miałem się udać. Mężczyzna znajdujący się na łóżku nie był duży,
ważył nie więcej niż 50 kilogramów. Miał ponad 80 lat. Pod jego brodą znalazłem
zawinięty ręcznik, najwidoczniej został umieszczony przez pielęgniarki, aby nie
otwierały się usta. Był ubrany, a na sobie miał koc w patriotycznych kolorach –
hospicjum używało go zawsze, gdy umierał jeden z weteranów wojennych. Był nim
okryty po samą szyję.
Praktycznie od razu spostrzegłem, że jego dłonie oraz stopy
były bardzo ciasno owinięte bandażami, przypuszczałem, że ze względu na
delikatną skórę, która mogła mieć tendencję do rozrywania się. Mógł być także
cukrzykiem lub mieć problemy z krążeniem, co również powoduje tego typu objawy.
Przewiozłem go do chłodni w moim domu pogrzebowym. Jego
ciało miało zostać poddane kremacji. Sprawdziłem okolice klatki piersiowej,
lecz nie wyczułem tam rozrusznika serca (gdyby tam był, musiałbym go usunąć,
gdyż wybuchają podczas kremacji). Odwinąłem bandaż na jego dłoniach, aby
sprawdzić, czy nie ma tam żadnych pierścionków czy obrączki. To co zobaczyłem
było przerażające. Miał zupełnie czarne palce, prawdopodobnie była to martwica
tkanki spowodowana cukrzycą. Jeden z jego palców był odseparowany od dłoni i z
pewnością nie był to efekt amputacji lub ucięcia. Nie było czystego przecięcia
tkanek. On po prostu odpadł lub został urwany. Podobnie miała się sprawa z jego
drugą dłonią, była praktycznie cała czarna.
Czułem wewnętrzną potrzebę, aby sprawdzić jeszcze jego
stopy, ale nie było żadnego racjonalnego powodu, dla którego miałbym odwijać
bandaże. Myślę, że gdyby żył dalej, jego kończyny musiałyby być amputowane, nie
ma innej możliwości. Niegdyś weteran, zależałby w zupełności od pomocy innych.
Jeszcze tego samego ranka spotkałem się z jego córkami. Mam
w zwyczaju zadawać pytania o ostatnie dni życia zmarłego, pozwala mi to bliżej
go poznać, a także zrozumieć relację, jaka jest między zmarłym a jego rodziną.
Kiedy rozmawiałem z tymi dziewczynami ukazał mi się obraz mężczyzny będącego
prawdziwym wojownikiem.
Na początku lat sześćdziesiątych rozwinęła mu się cukrzyca,
miał również problemy z nerkami. Konieczne były dializy, a w niedługim czasie
pojawiły się także problemy z sercem.
- Dam radę, pokonam to – często mawiał do swoich córek
Sprawy się pogarszały. Zaledwie rok wcześniej wykryto u
niego pewne problemy z sercem i lekarze dawali mu małe szanse na przeżycie
operacji. Mimo to podjął się leczenia i przetrwał zabieg. Niestety poważnie go
to osłabiło.
Facet miał ciężkie życie i twardy charakter. Mawiał do
swoich córek „nie chcę Was zawieść”, chciał pokonywać wszystkie kłody, jakie
życie rzucało mu pod nogi. Odpowiedź jego córek mocno mnie uderzyła
- Tato, jesteś silnym mężczyzną. Walczyłeś przez całe swoje
życie, kochałeś nas do końca, ale tato, to nic złego umierać. Nie patrz na to
jak na przegraną walkę, lecz jak na honorowe odejście ze służby.
Dzięki tej rozmowie mężczyzna odnalazł spokój, zrezygnował z
dializ i powitał swoją śmierć bez trwogi. Zrozumiał, że śmierć nie jest
porażką.
Przecież umrzeć, to nic złego.
